
Nie całkiem daleko i nie tak blisko, w połowie do TAM, jest pusta działka.
Teren to omszały, stary i tajemniczy; ogromne paprocie strzegą dostępu do orzechów, malin i niezapominajek. Zdziwione myszy patrzą na nas zaskoczone i porzucają jak myśl niezbyt natrętną, wracając do swoich łupów.
Sąsiad zaniechał corocznych przyjazdów i dzięki temu odbywa się na zapomnianej działce kanonada chrupań. Mysz za myszą. Jeden chrobot.

Jest też dziwne ogrodzenie o wszelkich zachowanych normatywach, tylko jakoś przyroda ciągle sama robi się w konia. W metalowych słupkach zakładają gniazda sikorki. Składają jaja, karmią pisklęta... po czym okazuje się, że metalowe śruby od naciągów skutecznie uniemożliwiają młodym ptakom wyjście z tego specyficznego domku grozy. Rok za rokiem rury są płytsze, bo bogatsze o nowe truchełka sikorek.
Oczywiście; ja, ja nie dam rady? Poszłam raz po kombinerki, młotek i inną galanterię, śrubę zębami niemal wykręciłam, nie wiem co dalej, nie pytajcie. Syczały na mnie jak młode kobry i nic. Siedziały dalej.
Z roku na rok coraz bardziej śmierdzi z rurek.
A może raczej gdy nadejdzie wiosna uwolnię orkę a nie sikorkę, to będzie bardziej widowiskowe i satysfakcjonujące.
Zawsze podobał mi się eudajmonizm etyczny w wydaniu gminnym.