Wróciłam do miejsca, które wyklucza wieczorne kolacyjki na łonie natury. Siarczysty dziesięciostopniowy bieszczadzki hebel nieco zniechęca.
Wróciłam z miejsca, w którym jedynym wytrzymywalnym termicznie strojem byli only gacie i kostium kąpielowy.
Wróciłam z kraju oliwek i fig, wróciłam do śliwek węgierek, parchatych jabłuszek i komarów wielkości łasicy. Do winogron cierpkich jak historia i rozkapryszonych jak klimat.
Wróciłam do rozchwianego ciśnienia, okraszonego kawą.
Wróciłam i siedzę w swetrze, podczas gdy za oknem w ciemnej nocy polskie świerszcze hulają jak chóry anielskie. Czy im nogi nie zamarzną?
fot: tamtejszy ciepłolubny drący gębę stwór patykowaty