Wieczór z Pankracym. Piątek wieczorny, napchany myślami, zmartwieniami całego tygodnia, piątek po nowiu! Z rytmu wybita, w dwóch dłoniach skryta, maścią nacieram bąble uczuleniowe po granitach. Kamień nie zawsze jest kamieniem! Bywa też lastrykiem, konglomeratem, zlepkiem wypełniaczy. Miewa wyziewy i pyły. Kamień nie był do końca kamieniem!
Monia nie dzwoni ranki, wieczory - telefonów nie odbiera. Ja antypatyczna jednostka jestem, fakt, ale żeby znaku życia nie dać? Po takiej wiadomości?
Czas przyspiesza. Coś wyrosło w polach, małe, pięciocentymetrowe roślinki w równych rzędach - ani się obejrzymy, już rumianki i chabry je przytulą i wskażą porę cięcia. Czarno-biały krzykacz zataczał nade mną wielkie okręgi, próbując odciągnąć od gniazda, którego nie miałam ochoty oglądać. Pies oglądał się nerwowo prosząc wzrokiem cielęcym o powrót.
Wieczorem grałam kartami bakuganów w wojnę. Nie pytajcie. Budowaliśmy też cmentarz dla wojowników-kościotrupów, nieapgrejdowanych.
Pani od muzyki miała zatrucie pokarmowe. Coś zjadła. Ale konkurs plastyczny się odbędzie, w poniedziałek! Pośpiech w malowaniu zamków średniowiecznych jest zatem wskazany.
Odczuwam znaczną nieufność wobec własnego, osobistego szkieletu. Może powinnam się jednak zaopatrzyć w dodatkowego wojownika?