czwartek, 29 marca 2012

Balkon, miejsce siedzące, rząd 7, miejsce 75



Loreena McKennitt, koncert w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu, 26.03.2012
fot:dr



Joe Colombo, koncert w Polskim Radio Rzeszów, 23.03.2012
fot:dr


Wyrzuciło mnie na zakręcie, zatem zwalniam mimowolnie. Łaskawość losu, datki charytatywne na paliwo i urodziny pana męża zaowocowały dwoma świetnymi koncertami oraz wielce sympatyczną podróżą w przeszłość. Ale po kolei.

Dzięki uprzejmości i pamięci Ewy i Wiktora, (organizatorów festiwalu Satyrblues w Tarnobrzegu http://www.satyrblues.pl/) 23 marca udało nam się ukradkiem wpaść na kameralny koncert Joe Colombo, organizowany w Polskim Radio Rzeszów. Sala maleńka, więc tylko ten, kto zamordował swojego słabszego rywala z zaproszeniem mógł się umościć blisko sceny i powiem szczerze, że chętnie z tego skorzystałam.
Joe jest muzykiem niezwykle zdolnym, twórczym i pełnym pasji - to, że nie czytamy o nim na pierwszych stronach czasopism muzycznych (choć "Gitarzysta" i inne periodyki czy portale poświęciły mu już sporo uwagi) to wyłącznie kwestia jego osobistej skromności, ponieważ nie tylko talentem, ale przede wszystkim urokiem osobistym pozamiatał salę (czy może fanki zrobiły to rzęsami?).
Recenzentem muzycznym nie jestem ale trzecie spotkanie ze szwajcarskim mistrzem techniki slide budzi uśmiech serca, stuprocentową satysfakcję dźwiękową i niepowetowany żal, że nie mogłam zostać na wspólne zdjęcie!

https://picasaweb.google.com/112130493971904725832/28Marca2012

myspace
joecolombomusic


Pozdrawiam nowo poznanego sąsiada, który szarmancko zabrał mnie z życiowego rozdroża pod kościołem i dostarczył do celu (czekam na obiecaną płytę!;))

Jest i śląska strona muzycznego medalu. Proszę Państwa - zobaczyłam w Zabrzu Loreenę McKennitt! Niestety tysięczny dziki tłum i balkon na dachu skutecznie uniemożliwiły bardziej cywilizowany kontakt. Płyty podpisywała chętnie i z dużym urokiem, niestety weszło nam już w krew wyrywanie galopem jak narowiste bawoły z powrotem do domu, gdyż urlopu od pracy brak a podwójnie pięciogodzinna podroż daje popalić, zwłaszcza w nocy na polskich drogach.
Nie popełnię grzechu narzekań, ponieważ jest to moja pierwsza muzyczna miłość. Ta wspaniała artystka z Kanady zaprezentowała zarówno klasyczne utwory z płyty "The mask and mirror", jak i najpiękniejsze z albumu "The book of secret"; nie obyło się oczywiście bez nowości z dwóch ostatnich wydawnictw muzycznych.
O mrocznej jak przełyk samego Lorda Wadera stronie nagłośnieniowej można przeczytać w rozjuszonym wpisie mojego męża
tu

Było TRAGICZNIE. Nic jednak straconego, ponieważ Artystka oraz muzycy Jej towarzyszący to najwyższa półka. Serce się najadło, uszy wspomogły dobrze znanymi dźwiękami z płyt a nadzieja pozwala ufać temu, że kiedyś jednak usłyszymy Loreenę prawidłowo, bez efektu remizy.
Tlen wpuszczono do sali po wyraźnej interwencji w drugiej części koncertu, lekkim, popeerelowskim podmuchem - wystarczyło to jednak na szczęście do powrotu zdolności rozróżniania koloru w siatkówce oka.
Miłość wiele może wybaczyć, zatem wspaniałomyślnie nie zapamiętam tych foteli, które wymagały od konesera muzyki rozmiaru ciała nie większego niż 42 oraz dostarczały nieocenionego masażu pleców kolanami sąsiada siedzącego w rzędzie następnym.

Jakim cudem facebook rozpisuje się o dwóch sukcesach w Polsce, skoro według czujnych obserwatorów taka sama nagłośnieniowa kicha miała miejsce w Sali Kongresowej?

Warto było - mimo wszystko.

W Zabrzu spotkałam kolegę z dzieciństwa, który kocha kanadyjską harfistkę już 15 lat - to on kupił pierwszy KASETĘ "The mask and mirror" i nie omieszkał mi przegrać;)
Tolek, pozdrawiam!