Zawsze, gdy mam jakieś wątpliwości co do urody życia, wyciągam zakwas z lodówki, dodając ziaren, ziół i suszonych owoców.
Dzięki Misi (http://thefoodhaven.blogspot.com/) dowiedziałam się, że zakwas trzeba dokarmiać; faktycznie, po podaniu łyżki mąki żytniej bura masa zaczęła mlaskać, puszczać bąble, wylazła ze słoika i pączkowała nadal. Po kilku godzinach szaleństw dała się wreszcie upchać do maszyny chlebowej, oto efekt.
Zrobiłam dziś też wafla tortowego, przekładanego toffi, dziecko czekało cierpliwie oblizując mikser, kot nerwowo gmerał łapą w zlewie, czekając aż pod byle pretekstem odejdę od stołu - wtedy zrzuci garnek z masą na podłogę, pies jęczał obserwując kota, zegar miarowo tykał a ja, zahipnotyzowana smarowałam kolejne listki wafla. Moje medytacyjne machanie przerwał trzeźwy komentarz dziecka: "chyba już nikomu ten wafel nie zmieści się do buzi"....
Dodatkowa refleksja na dziś: to, że puszka mleka skondensowanego jest tak wydajna nie oznacza, że można robić wafla bez końca, bo w pewnym momencie gościom skończy się możliwy kąt otwarcia paszczy.
To chyba ma jakiś egzystencjalny, krypto-hedonistyczny wymiar ;)
fot:dr