
Dziś spędziłam grzeszny dzień w wielkim domu handlowym zwanym galerią, i faktycznie była to galeria cudów i marzeń jak u Parnassusa, na którego w końcu poszłam, ale po kolei.
Dysponując trzema niemal pustymi kartami kredytowymi o różnych kolorach przechadzałam się od witryny do witryny, brałam do rąk różne szmaty, wkładałam niezliczone pary butów i macałam zamszowe torebki. Całkowitą Sodomą i Gomorą okazał się jednak Empik, nie z powodu wielkiego wyboru pozycji (oczywiście literacko - kulturalnych) ale ze względu na potworne ogrzewanie oraz dziki tłum szturmujący prasę, książkę i robótki ręczne. Zaprogramowana na zachwyt w okolicach działu "Sztuka" srodze rozczarowana małym wyborem prasy w porównaniu do Rzeszowskiego Empiku z lekkim sercem porzuciłam "Odrę" którą już niemal miałam zakupić i bez żalu obrałam kurs na szmaty. Szmaty oczywiście też okazały się marne, natomiast gorąca czekolada z bitą śmietaną w miłym towarzystwie Uszi i Agnieszki oraz właśnie Parnassus udowodniły, jak miły może być dzień spędzony w Świątyni Zagłady Duchowej, a zupełnie Gilliamowską sceną było wdepnięcie po wyjściu z kina prosto w zdechłego szczura koloru szarego. Tak oto sacrum miksuje się z profanum z tą różnicą jednak, że nic jest tym, czym się wydaje i nie jest w ogóle niczym do końca, zawsze pozostawiając jakieś "ale".