niedziela, 26 kwietnia 2015

senna rocznica

Mózg konfekcjonuje sny według własnych ograniczeń. Dano mi ryk syren alarmowych daleko, za przedmieściem, o jedenastej w nocy. Syn wieczorem opowiadał o dniu patrona w szkole. Z całej opowieści zostali wydestylowani tylko tylko kombatanci o przymkniętych oczach, zaduch sali gimnastycznej, za ciasne ubiory galowe, balet dziewczęcy i zionący pies kombatanckiej żony. Przy psie tym syn zajął miejsce siedzące, ramię w ramię. Spojrzenie psa i jego woń zdeterminowało opowieść wojenną. Był też pokaz slajdów pana od historii i fizyki, którzy wybrali się w delegację śladami Wielkich. Później zwiedzano szkolną Izbę Pamięci, w której najważniejszy okazał się hełm niemiecki, na szczęście bez czaszki. Nieobecność właściciela hełmu poruszyła synem.
Wieczorem  wysiadł internet i telefon. Spadło ciśnienie wody w kranie.

W nocy obudziła mnie niepokojąca rzeczywistość wojny, nie czarno-białej i o kiepskiej taśmie, tylko takiej kwietnej, kwietniowej nawet. Wyszłam na parking urzędu, a tam milicyjne nysy i rosyjscy żołnierze zakazują nam opuszczać swoje miejsca. Uciekliśmy lokalnie i globalnie, używając do tego celu drabiny. Przydało się wspomnienie z treningu na drabinkach z sali gimnastycznej. Mąż odgrywa w moich snach role identyczne z tymi na jawie - ratuje z każdej opresji. Uciekamy wraz z innymi ludźmi przez wysoki żywopłot. Narracja się kończy, serce budzi mnie waleniem w żebra. 

Zaczynamy dzień w wolnej Polsce, wolnej odwagą i pamięcią o tym, aby zawsze mieć przy sobie rozkładaną drabinę, choćby alu.