piątek, 14 stycznia 2011

wyflaczenia osobiste


http://www.art-dept.com/illustration/brown/index.html



Dzień dobry. Mam na imię Doro i mogę przestać pisać bloga, kiedy tylko zechcę. Przyszłam na to spotkanie zwołane przez Akemi , aby wypełnić proroctwo: http://akemi-smalltalk.blogspot.com/2011/01/exhibicjonizm-rulez.html

(...)i nie przerwiesz łańcuszka w dniu onym, kiedy nad Polską zawiśnie czarna chmura, a deszcz siąpić będzie na ...syny tej ziemi. Córek też niż nie oszczędzi, ani sąsiadów. Snuł swe farmazony będziesz w przestrzeni wirtualnej, zajmując czas innym i odciągając ich od zajęć wszelkich, a przeklęty będziesz po wsze czasy przez operatorów sieci komórkowych, gdyż to samo mógłbyś mówić w abonamencie.I spadnie gniew Pana na ciebie, objawi się jako plaga darmowych reklam z wirtualnej wszechpolski.

Tak więc kilka rzeczy, których nikt o mnie nie wie.

1. Kolekcjonuję wycinanki syna. Nie przez znajomości rodzinne - ma fantastyczne wyczucie przestrzeni i wzoru.Dziś na przykład zrobił idealną ośmiornicę. Z każdej wycinanki można robić bezpośrednio skan na koszulkę. Są lekkie i mocne w wyrazie.

2.Nie toleruję siebie - tańczącej. Mam za to olbrzymi zakres tolerancji wszelkich innych fuszerek.

3.Nienawidzę rozmawiać przez telefon. Podczas rozmowy czuję ból mózgu.

4.Kupuję buty z wielką dbałością o to, aby miały zawsze fason zakrywający palce i pięty oraz nie wydawały żadnych dźwięków przy kontakcie z podłożem. Uwielbiam zachodzić ludzi od tyłu i podsłuchiwać, co mówią. W tym celu muszę być niesłyszalna.

5.Uwielbiam spać z kotem i psem oraz dwiema parami dodatkowych nóg ludzkich, rozrzuconych losowo bez związku z kadłubem. Najlepiej, kiedy kot leży na moich plecach.

6. Kocham samotność i samolubne wycieczki do sklepu.

7. Rechoczę przy "Siódmej pieczęci" bo przypominam sobie, że według M.Pythona "zmieniła oblicze kina".

8. W czasie burzy otwieram okna jak nikt nie widzi i wabię pioruny do skarbonki.

9. W dzieciństwie robiłam sekcje zwłok żywym kijankom w przedszkolnym "Kąciku Przyrody" oraz przeciskałam meduzy przez sitko do piasku podczas wczasów nad ciepłym morzem.

10. Świetlisty tunel nie kończy się światełkiem, tylko rykiem chirurga "OBUDZIŁA SIĘ!"

Jako następnych szczęśliwców do łańcuszka typuję:

Kimonka http://kimonek.blogspot.com/
Ulę z bloga "W drodze" http://przekornie.blogspot.com/
Kasię Bajerowicz, Mamę Trzech Świnek, http://mama3swinek.blogspot.com/
Ewiater http://ewiater.wordpress.com/
hds-a http://hamernia.blogspot.com/
Paulindę z bloga "Słowa Malowane" http://slowamalowane.blogspot.com/
Madmargot http://madmargot.blogspot.com/


Oczywiście nie ma musu, jest możliwość ;)
Dziękuję Akemi za zaproszenie!

nie ma sytuacji beznadziejnych


http://sphotos.ak.fbcdn.net/hphotos-ak-snc4/hs1334.snc4/162686_1610842604153_1628884504_1389611_7491726_n.jpg

Najgorszy jest brak odwagi i wyobraźni. Heroiczna postawa! I ta pusta reklamówka - na towar, jeśli oczywiście się nie sprzeda.
Szacun.

czwartek, 13 stycznia 2011

węzeł gordyjski dobrych intencji



il: http://www.art-dept.com/illustration/waldersten/index.html

Podobno postów nie powinno się pisać w gniewie. Ale to nie gniew, o nie. To uczucie oscylujące pomiędzy chęcią wejścia w gęstą mgłę a waleniem głową w sufit, przy jednoczesnych skokach na trampolinie w niskim pomieszczeniu.

Kota odwrócono ogonem dwukrotnie, po czym zmieniono mu kolor sierści. Mówię o moim zebraniu w pracy i pomysłach pani Łybackiej, dotyczących reform szkolnictwa, a także o przedziwnych dwutorowych wizjach rzeczywistości równoległych, gdzie kubek jest biały, choć jednak jest biały.

Idę jeszcze sobie poskakać, tylko zmienię buty, sport jest zdrowy.
Prawda, że ładna ilustracja?

środa, 12 stycznia 2011

wolno się dziś wczytuję



(il.Bella Foster)
http://www.art-dept.com/illustration/foster/index.html

Znów jestem w hotelu i nie mogę się nadziwić, że widzę wzgórze rozświetlone latarniami domów. Gdzieniegdzie buszują reflektory samochodów, taki niemy teatr z życia nocnego Przemyśla. Zazwyczaj za moim domowym oknem jedynym światełkiem jest księżyc - o ile akurat łaskawie się pojawi.

Dziś jadąc do pracy przyglądałam się odległym polom w kolorach ludowego dywanu - brązy, biele, zielenie w najróżniejszych kombinacjach i zgrupowaniach; rudości gliny, oliwki traw. I to w środku zimy! Jak obyczaj nakazuje teraz to, co się anorektycznie zapisało w notatnikowym aparacie komóry trzeba przenieść na papier.

Walczę jak pantera z kurczącym się indeksem godzin dziennych; w nocy śnią mi się tematy zaliczeń, których nie wysłałam lub wysłałam na zły adres. Zasypiam w samochodzie na dziobaka, stukając skronią w szybę w rytm kolein.

Dyrektor, który opiekuje się muzeum diecezjalnym w pewnym odległym mieście odmówił oględzin obrazów, bo jak to sam określił - nikt nie będzie pisał o jego obrazach. Trudno mówić o tym, że coś tak faktycznie jest jego, no chyba, że w XVIII czy XIX wieku czyli w poprzednim wcieleniu był samym Lippóczym. Może miarą rozwoju człowieka powinien być jego stosunek do własności cudzej i osobistej?
Cóż - sprawa ociera się właśnie jak kot o wyższe instancje, na koniec zostanie podana do wiadomości publicznej i z pewnością o tym u mnie przeczytacie. Nie przegapcie tego odcinka bloga ;D Jak zachowa się bohater naszej opowieści - dowiem się wkrótce i wszystko Wam streszczę.

Tymczasem liczę każdą kostkę i ścięgno po łomocie, jaki spuścił mi dziś kolega podczas partii ping-ponga w kazamatach uczelnianych. Pewien bardzo posępny profesor po raz pierwszy odpowiedział mi na dzieńdobry, co wróży dalszą odwilż i wiatr z południowego wschodu.




(il.Bella Foster)

Niespodziewanie wczoraj wieczorem przyszła mi do głowy jakaś mądra myśl, ale niestety już zapomniałam, co to było. Wiem tylko, że czytałam książkę o japońskich ogrodach i gdzieś sobie coś zapisałam. Niestety nie ma możliwości znalezienia linku do tej myśli. Zapisany karteluszek starł się, ponieważ posłużył za serwetkę wycinankę z jakimś kolejnym ważnym motywem. Tak to w życiu jest, że jedne mądre pomysły bez żalu umierają w bałaganie nowych.

O 5:40 znów coś mądrego wymyśliłam, prasując bluzkę. Zapisałam jednak to rezolutnie na papierze toaletowym kredką do oczu. Niestety była słabo zastrugana, jak same oczy. Włożyłam ją do szuflady z piżamami i znów wydaje mi się, że znajdę ją dopiero za milion lat. Ot i mądrość kiblowa o świcie. Jem jednak miłorząb japoński, który jest dobry na pamięć. Rok temu pan doktor kazał go jeść również na kręgosłup - podobno pomaga chrząstkom w regeneracji poprzez poprawę mikrokrążenia w malutkich żyłkach i tętniczkach całego organizmu.
Proszę, nie martwcie się o mnie. To tylko brzmi tak dziwnie, ale wszystko jest w porządku.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

coś dla ciała, ducha i umysłu






Postanowienie nastolaty - reaktywacja: codziennie znaleźć chwilę dla zaniedbanych sfer życia. Do wyboru: obejrzeć film, ugotować coś totalnie paszczowego, kupić mały drobiazg.
No i niestety zrobiłam wszystkie trzy rzeczy na raz, idąc z torbami mentalnymi, duchowymi i finansowymi.
Poziom samozadowolenia, jednak, celujący ;D



Na zdjęciach - imbirowy pstrąg i ryż z garam masala; otagowane:dla ciała.

PS Pozdrowienia dla Agatki gmerającej w blogach!
PS @ I dla wszystkich buszujących w zbożu ;))

niedziela, 9 stycznia 2011

ochroniarz muzyki



Łikend egzaminacyjny już za mną, śnieg zniknął w ciągu kilku godzin i sanki poszły w odstawkę. Kot z cichym westchnieniem i wierzganiem żyrafy uwikłanej w sieć rybacką przyjmuje tabletki na przeziębienie.
Wieczór wczorajszy i dzisiejszy obfitował w dania z toną imbiru i świeżej papryki, na fali zachwytu nowym smakiem obejrzeliśmy z ochroniarzem wersję reżyserską ulubionego "Star Trek" z 1979 roku.
Rzucając z dzieckiem okiem w stronę Kuchni TV skonstatowaliśmy z niedowierzaniem, że ludzie nieco powariowali, czyniąc ze zdrowej kuchni kuriozum na miarę trzeciej ręki; pańcie w kolorowych fartuszkach z uśmiechem wałkowały tezy o przydatności warzyw w naszej kuchni; robiły wieczorki autorskie w amerykańskich bibliotekach nakładając zdumionym, rozentuzjazmowanym i zaskoczonym bibliofilom sałatkę z groszku cukrowego i truskawek wprost na talerzyki. Trend "zdrowo i lekko" zatacza szeroki kręgi stając się modą i odgórnym trendem - jednak przeciętny polski widz, mając przynajmniej raz dziennie w domu ciepły, świeży posiłek zastanawia się o co to całe hallo - groszek ma u baby za oknem na targu, pomidory od ciotki a pietruszkę hoduje od 15 lat na parapecie tak, jak uczyła go mama a pobliski sklepik posiada jaja od kur grzebiących z ekologicznego wybiegu.
Największe zdumienie wzbudził jednak bukiet dobrych rad jednej z pań prowadzących; zawsze zachowuj czystość w kuchni, sprzątaj po obiedzie, apetycznie nakrywaj do stołu i nie załamuj się, jeśli przytrafi się nieoczekiwana katastrofa, np nagle przyjdą znajomi albo coś ci spadnie, rozpryskując się na podłodze. Według instrukcji należy zachować spokój, pozamiatać większe kawałki a małe pozbierać kromką chleba - pani zademonstrowała czynność pięknym, wieloziarnistym przedstawicielem pieczywowatych. Z dzieckiem popatrzyliśmy na siebie - po kiego grzyba takim pięknym chlebem zamiatać podłogę, skoro niedaleko stoi odkurzacz?
Wdzięczna jestem natomiast za radę i ostrzeżenie - czytaj zawsze ulotkę abyś wiedział, czy nie jesz gatunków chronionych! A CZY TY, DROGI CZYTELNIKU, ZASTANAWIAŁEŚ SIĘ NAD TYM, KOMPONUJĄC MENU? Nie jedzmy bielików, pandy, morświnów i rysi, nie róbmy sałatki z szarotki alpejskiej!

A propos tematyki okołokuchennej, dziecko dostało od Babci kalendarz z morską akwariową padliną - przepiękne zdjęcia skorupiaków, w większości krewetek o dziwnym, drapieżnym, demonicznym spojrzeniu. Łypią teraz na mnie, przypominając o hurtowych zakupach imbiru i czosnku, jako panaceum na odwilżową chrypkę.