piątek, 13 lipca 2012

Harriet i mucha

Doznałam zanurzenia w losie i w ochłodzeniu pogody. Raz włączony motorek nie zatrzymuje się - kończę artykuł sierpniowy, nie chce nawet myśleć o wrześniowym, bo to będą już tak zwane nieprzelewki.

Będę chrzestną! Bardzo się cieszę. To wielkie wydarzenie!

Liczę dni utraty ważności legitymacji uprawniającej do świadczeń zdrowotnych. 30 dni po wygaśnięciu umowy o pracę jeszcze wolno chorować. Zdążę się jednak podłożyć po nóż, tylko jeszcze muszę posprzątać w szufladach i spalić dowody... Zadziwiające, jak drażni możliwość przewracania ciuchów przez oburzoną rodzinę (ile ona tego zgromadziła! po co jej te pumpy i szarawary!). Bardziej niż przewracanie wnętrzności przez obcego.

Jedna praca się kończy, druga zaczyna. Stałość zatrudnienia i planów była wygodnym atutem lat osiemdziesiątych. Obecnie wszystko dynamicznie przepływa zgodnie z buddyjskim zapewnieniem, że jeśli się temu nie poddasz i nie oswoisz, to ono oswoi ciebie, po swojemu. Racjonalne planowanie opłat zamienia się w kosmiczny taniec prawdopodobieństwa zdarzeń a algorytm wysiłków zatrzymuje się na wyniku zero.

Gromadzę papiery na nowy kurs. Drę włosy nad umywalką układając na głos godziny zajęć dla dzieci. Książki poukładałam w malownicze stosy. Wieża numer jeden - etnografia, numer dwa - wzornictwo, i reszta zagadnień. Tu historycznie a tam nowo. Tylko na ile nowo wchodzi w dawne? W połowie wieża łączy się z drugą, na wysokości socjologii sztuki. Mata do jogi leży jak niebieski jęzor między tym wszystkim, a rozrzucone poduszki wytyczają szlak kocich zabaw. Dziecko chodzi dumne z modraszkiem na dłoni.
Jakim cudem mogę jeszcze odczuwać bezruch?
Bezruch jest cudownie wszędzie.




Hipnotyczny wzrok owada, który chciał mnie zaciągnąć do pokoju. Dławię się ze śmiechu na wspomnienie lubelsko-zakopiańskich duchownych, którzy planowali rajd do Compostelli drąc łacha z Coelho (vide "Pielgrzym");D

sen o oscypku


Czuję się przewalana i potrącana przez biegnące galopem godziny. Wokół mnie jednak dziwny bezruch teraźniejszości - skutki uboczne środków konserwujących ser?
Tymczasem wzbiera we mnie zachwyt wizytą Siostry, niedługo wykipię i pokażę, co dostałam.

poniedziałek, 9 lipca 2012

len

Dziwność świata zauważanego czy wyczuwanego przynosi chęć bycia zwyczajnym. Czasem jednak się nie da. Dziwność rozplata zwoje mózgu i nakazuje rozluźnienie konwencji.
Przed schodkiem prowadzącym z domu do ogrodu była sznurkowa wycieraczka. Nie dopuściła ona ani grama słońca, zatem trawa pod spodem była zupełnie goła i żółta. Nie zniesła tego mama, sypiąc z garści siemieniem lnianym, od serca. Tak więc mamy len jako wycieraczkę. Metr kwadratowy gęstego lnu, który każdy skrzętnie omija, idąc wężem. Jak wycierać sobie nogi w len?


I tak wszędzie, zawsze, nigdzie. Nie ma ojczyzny nasza nienormalność. Przestaliśmy nawet walczyć.