Ponieważ jak wszyscy zgromadzeni tu przed ciekłokrystalicznym bądź szklanym ekranem wiedzą, życie to nie bajka i ciężko czasem z pracą bywa, człowiek musi radzić sobie na różne sposoby. Jednym z nich jest proszenie o pomoc przy wykonywaniu obowiązków - Rodzinę.
Mąż jak wiadomo to obcy chłop, który krewnym nie jest, za to jeśli bystry i oddany swemu losowi to pomagać lubi.
Wzięłam go na zajęcia do jednej ze szkół, w której pracuję, aby wspomagał dobrym słowem i gestem. Szkoły jak są doinwestowane każdy widzi, nawet te prywatne, baterii w pilocie brak, telewizor nie współpracuje z laptokiem a jedyna zaciemniana sala do projekcji jest chroniona polem siłowym i zasiekami bo informatyk boi się, ze ktoś zje mu rzutnik cyfrowy.
Absolutnie nie nadaję się do prac wysokościowych, jak szukanie gniazda do wpięcia kabli; tym ochoczo zajął się Mąż. Ja udałam się nie bez irytacji do dyrektora na rozmowę o dostępności sprzętu, zostawiając studentów na pastwę mojego pana.
Jakże się zdziwiłam wracając, gdy zobaczyłam całą gromadkę skupioną jak sikorki na gałązce jarzębiny, roztrząsających zawiłe kwestie frezowania materiałów, podświetleń ścian i doboru kolorów; nadruków na tekstylia i transparentności farb do tkanin!
Tym optymistycznym akcentem chyba zakończę karierę w edukacji i przekażę pałeczkę Temu-Co-Zawsze-Się-Wzbraniał ;)))
rys:rodzina wycięta przez dziecko
ps. ja to ta po lewej w kiecce, nie wiedzieć czemu zawsze krótkowłosa