Wybraliśmy się z synem na cmentarz. Droga była upalna i mokra po nocnym deszczu, miliony młodziutkich wodnych ślimaków z trzeszczących skorupkach drzemało nad brzegami kałuż.
Szliśmy przez łąki maków i uprawy rosnących domków jednorodzinnych.
Cmentarz jest miejscem w nawiasie. Nie mam pojęcia na czym polega taka wyprawa - po przekroczeniu bramy porośniętej powojem kroki stają się lekkie, myśli zwalniają i pozbywają się barier terytorialnych, rozmowy rozsiadają się na małych, drewnianych ławeczkach.
--- Mamo, czy ty kiedyś umrzesz? - zapytałam kiedyś z żalem. --- Nie, oczywiście, że nie! --- odpowiedziała z uśmiechem.
Ta niezmącona pewność wystarcza mi do tej pory, jak papierek lakmusowy rzeczy nieostatecznych.
--- Synu, zastanawiałeś się kiedyś nad tym, że wszyscy, których znasz, umrą - ja również? --- Byłoby mi bardzo smutno. Ale wiedziałbym, że jesteś obok. --- Gdzie dokładniej? --- Wokół, jak powietrze i światło. Bo niebo to nie tylko chmury, ono jest wszędzie.
No i jak tu mieć doła w niebie?