sobota, 10 września 2011
aby plusy nie przesłoniły minusów
Wróciłam do miejsca, które wyklucza wieczorne kolacyjki na łonie natury. Siarczysty dziesięciostopniowy bieszczadzki hebel nieco zniechęca.
Wróciłam z miejsca, w którym jedynym wytrzymywalnym termicznie strojem byli only gacie i kostium kąpielowy.
Wróciłam z kraju oliwek i fig, wróciłam do śliwek węgierek, parchatych jabłuszek i komarów wielkości łasicy. Do winogron cierpkich jak historia i rozkapryszonych jak klimat.
Wróciłam do rozchwianego ciśnienia, okraszonego kawą.
Wróciłam i siedzę w swetrze, podczas gdy za oknem w ciemnej nocy polskie świerszcze hulają jak chóry anielskie. Czy im nogi nie zamarzną?
fot: tamtejszy ciepłolubny drący gębę stwór patykowaty
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
I jak tu tak wracać...
Dobrze, że napisałaś co tam na tej fotce bo bym nie zauważyła:P Ale pomyśl, ta piękna ruda, melancholijna jesień...
nie plumkamy, ino za rzeczywistość czas się wziąć :P
one, te patykowate, tak się drą, bo się tra po nogach, co im przemarzajom
o!
i fajnie, że wróciłaś :)
Nie jestem do końca pewna, czy wróciłam ;D
Wolałabym Wasze blogi czytać TAM, na tasie, przy morzu...eh.
Prześlij komentarz