No więc jestem. Nawet w żarliwym odruchu chciałam pisać i wstawić zdjęcie z komórki, jednak tak zdinozaurowałam się technicznie, że nie potrafię się zalogować.
Obecnie choruję na smarki w głowie. Jest to stan egzotycznej, ba, metafizycznej niemocy i trochę funkcji falowej. Raz padam na łóżko i chowam twarz w świętych zwojach papieru toaletowego, aby po godzinie poderwać się z nowym pomysłem i pisać artykuł o rehabilitacji. Raz dziennie jednak konsekwentnie wkładam galoty, różne rajstopy, getry i czapki, ponieważ pies patrzy z wyrzutem. Idziemy w pola bezludne, bezkresowo białe.
Jeszcze za kadencji psa poprzedniego, Pana Maksymiliana, w polach były tylko pola, obecnie wyrosło przykucnięte osiedle i pojedyncze domy. Spotykam tylko tak bardzo czasem jakiegoś mieszkańca, który zagaja o pięknego psa, potem już można iść samowolnie hop hop, w otwarte przestrzenie, z jakąś zasłoną twarzy, żeby zatoki całkiem nie przekręciły się na lewą stronę. I uwielbiam tę zimę, totalnie.
Teraz jak i wtedy interesuje mnie medytacja dreptana. Nowy pies został wyposażony w smycz, która hamuje jego wycieczki za zającami. Jest tylko liną transportową do TIRa, zawiązaną karabińczykiem do obroży, drugi koniec jednak łatwo się wymyka, pozostawiając za oddalającym się pomarańczowy przecinek. Zawiązuję więc chomąto na rękę, a pies grzecznie drepcze, wyznaczając promień. Idziemy tak w milczeniu pół godziny, oddychając mrozem i zakłócając białość. I to jest ten moment w roku, kiedy śnieg resetuje wszystkie zbędne lśnienia i kolorki krajobrazu.
Zawodowo uprawiam już wszelkie fascynujące medytacje i uważności, euforie niebycia, rozwody z mózgiem analizującym. Sprawdzam in vivo, zanim zaaplikuję pacjentowi. Taki spacer w bieli jest jak wymarzony poligon. 20 oddechów oczyszczających to co prawda nie pokłony w drodze do Lhassy, ale obiecałam Pani Ani, że sprawdzę dla niej rytm. *https://youtu.be/Cc-al6RdHb0
Jest oddech, jest monochromatycznie, jest obecność i kotwica na nadgarstku, gdyby któreś z nas się zagalopowało. I takie potwornie wielkie pole wolności i niczego, co nie jest konieczne.
make tea, not love
czwartek, 15 lutego 2018
niedziela, 11 lutego 2018
herbatka przemian czyli nowa treść
Witam ponownie po przerwie tak długiej, że kiedy pisałam ostatnio, jeszcze nie istniało pozwolenie na cookies.
W tym czasie skończyłam dwa kierunki szkoły medycznej, garść fajnych szkoleń i zmusiłam męża do adopcji psa. Wyrosło też nam dziecko jak słonecznik wysokie i bujne w zasoby intelektualne.
Polecam się Państwu teraz w konkrecie, realne rzeszowskie i łańcuckie miejsce łączenia doświadczeń z pola rehabilitacji ruchowej, działań artystycznych, rzemieślniczych, warsztatowych.
Jak mawiał C.G.Jung, "Przywilej życia polega na możliwości stawania się tym, kim naprawdę jesteśmy."
www.dorotarajchert.pl
niedziela, 26 kwietnia 2015
senna rocznica
Mózg konfekcjonuje sny według własnych ograniczeń. Dano mi ryk syren alarmowych daleko, za przedmieściem, o jedenastej w nocy. Syn wieczorem opowiadał o dniu patrona w szkole. Z całej opowieści zostali wydestylowani tylko tylko kombatanci o przymkniętych oczach, zaduch sali gimnastycznej, za ciasne ubiory galowe, balet dziewczęcy i zionący pies kombatanckiej żony. Przy psie tym syn zajął miejsce siedzące, ramię w ramię. Spojrzenie psa i jego woń zdeterminowało opowieść wojenną. Był też pokaz slajdów pana od historii i fizyki, którzy wybrali się w delegację śladami Wielkich. Później zwiedzano szkolną Izbę Pamięci, w której najważniejszy okazał się hełm niemiecki, na szczęście bez czaszki. Nieobecność właściciela hełmu poruszyła synem.
Wieczorem wysiadł internet i telefon. Spadło ciśnienie wody w kranie.
W nocy obudziła mnie niepokojąca rzeczywistość wojny, nie czarno-białej i o kiepskiej taśmie, tylko takiej kwietnej, kwietniowej nawet. Wyszłam na parking urzędu, a tam milicyjne nysy i rosyjscy żołnierze zakazują nam opuszczać swoje miejsca. Uciekliśmy lokalnie i globalnie, używając do tego celu drabiny. Przydało się wspomnienie z treningu na drabinkach z sali gimnastycznej. Mąż odgrywa w moich snach role identyczne z tymi na jawie - ratuje z każdej opresji. Uciekamy wraz z innymi ludźmi przez wysoki żywopłot. Narracja się kończy, serce budzi mnie waleniem w żebra.
Zaczynamy dzień w wolnej Polsce, wolnej odwagą i pamięcią o tym, aby zawsze mieć przy sobie rozkładaną drabinę, choćby alu.
Wieczorem wysiadł internet i telefon. Spadło ciśnienie wody w kranie.
W nocy obudziła mnie niepokojąca rzeczywistość wojny, nie czarno-białej i o kiepskiej taśmie, tylko takiej kwietnej, kwietniowej nawet. Wyszłam na parking urzędu, a tam milicyjne nysy i rosyjscy żołnierze zakazują nam opuszczać swoje miejsca. Uciekliśmy lokalnie i globalnie, używając do tego celu drabiny. Przydało się wspomnienie z treningu na drabinkach z sali gimnastycznej. Mąż odgrywa w moich snach role identyczne z tymi na jawie - ratuje z każdej opresji. Uciekamy wraz z innymi ludźmi przez wysoki żywopłot. Narracja się kończy, serce budzi mnie waleniem w żebra.
Zaczynamy dzień w wolnej Polsce, wolnej odwagą i pamięcią o tym, aby zawsze mieć przy sobie rozkładaną drabinę, choćby alu.
czwartek, 29 stycznia 2015
bocznym torem
Oprócz natłoku rzeczy bardzo ważnych, ciężkich, rozmiękczonych ciągle niszczejącym śniegiem, w żałobie potrójnej i wśród płaskiego milczenia pojawił się on. Ząb mądrości, który podsumował cały zeszły rok. Wbrew lekarzom i prześwietleniom nie przebił czaszki wrastając w oczodół, a dyskretnie poszedł w bok, pod kątem prostym, i jakby poza systemem. Teraz, gdy zapodzieje mi się chlebek ryżowy w odmętach paszczy, między policzkiem a górną szczęką, pogryzę!
Opanowała mnie dziwna nieścisłość, właściwa chyba tym nieszczęśnikom, którzy pochłaniając chlebki ryżowe chodzą z jednym kotem pod pachą i książkami pod drugą.
Żyję tak mocno myślami, że czasem zapominam o mówieniu. Czytam jedną książkę dziennie. Pisania nie zażywam już od dawna, nawet w minimalnych dawkach.
Czy bywało czasem, żeby człowiek wyparował?
Jeśli żałoba staje się chwilami bardziej znośna, to nie z powodu upływu czasu, tylko dzięki oswajaniu pamięci. I dobrze wtedy, kiedy wyrośnie dodatkowe narzędzie do uporania się z trudnością.
Opanowała mnie dziwna nieścisłość, właściwa chyba tym nieszczęśnikom, którzy pochłaniając chlebki ryżowe chodzą z jednym kotem pod pachą i książkami pod drugą.
Żyję tak mocno myślami, że czasem zapominam o mówieniu. Czytam jedną książkę dziennie. Pisania nie zażywam już od dawna, nawet w minimalnych dawkach.
Czy bywało czasem, żeby człowiek wyparował?
Jeśli żałoba staje się chwilami bardziej znośna, to nie z powodu upływu czasu, tylko dzięki oswajaniu pamięci. I dobrze wtedy, kiedy wyrośnie dodatkowe narzędzie do uporania się z trudnością.
piątek, 7 listopada 2014
mikropodróż
Wybrałam się do Anety po cienkiej linii impulsu, który przyszedł z fejsbuka. Muzeum Etnograficzne w Krakowie zainicjowało warsztaty drzeworytu, sublimując wszystkie atuty w jednym miejscu i ściskając je jak gwiazdę neutronową do wielkości dwóch twórczych godzin.
Pomysł odważny, bo oczywiście tak się nie da, ale jako pretekst do ponownego kontaktu z drzeworytami Pawlikowskich, a przede wszystkim z Anetą - niecny i przebiegły!
W wielkiej zadyszce twórczej rzezałyśmy swe linolea, które miały udawać klocki lipowe stosowane onegdaj. Co chwilę jakaś skulona nad dziełem niewolnica - kursantka łapała oddech, po czym w wielkim pośpiechu przybierała pozę gargulca.
Przygoda zaliczona, a nawet więcej - w niedosycie twórczym odwiedziłyśmy Arka w Żywej Pracowni, robiąc wejście smoków (w końcu - Kraków, więc może mało oryginalnie).
Bardzo było warto! Przestrzeń to żywa faktycznie, przestrzenią i czasem nieograniczona, lecz spójna i klarowna.
Wiał Halny, pachnący i ciepły. Wiały zapachy jesieni, nietypowo obecne; kebaby, piekarnie, pachniały ogródkowe kwiaty jesienne, bez Halnego bezwonne i smogowe.
Czas jednak naglił, więc nie mogłam zaplanować nic więcej, jednak mogłam spacerem przemierzyć Kazimierz i pozaglądać w życia podwórkowe. Budynek Kantora wymacałam w zachwycie. Po prawej stronie Wisły i tramwaju serwowano zachód słońca, w lewych oknach srebrny księżyc ogromny.
Autobus gładko jak statek wysunął z dolnej płyty dworca i wbił się na autostradę. Tak miękki, klimatyzowany i panoramiczny jak pojazd kosmiczny. Pasażerowie cisi, po półgodzinie nie wytrzymali i rozdzwonili się do krewnych. Tak oto nucąc cichutko gujarati mantrę stałam się skarbnicą sekretów księdza jadącego na kolonoskopię, a dzwoniącego do zakonnic, pani wracającej do domu po chemii piersi i dziewczyny szantażującej swojego chłopaka przez telefon, że jeśli ją kocha to ugotuje obiad na jej przyjazd. W końcu wytargowała same ziemniaki, więc miłość chyba dogasała, wraz z ulatującą parą. Pan z przodu umawiał się ze znajomymi na wieczorki autorskie, skoro już przybył do Rzeczpospolitej podpisać swoje książki.
Ciekawe, co dowiedzieli się o mnie? Że coś ryłam, odbijałam, żeby rodzina wpuściła koty przez okno?
Że mnie o dziwo plecy nie bolą?
Wielką mą radością są nowe książki, w tym jedna nowość tyniecka, Main w antologii wybranej. To taki deser, że aż żal czytać, narazie przyglądam się okladce, żeby wystarczyło na dłużej.
Kto żyw w Krakowie niech na warsztaty w Żywej się umawia, zrobi o niebo więcej i mądrzej niż my w MEK-u
Pomysł odważny, bo oczywiście tak się nie da, ale jako pretekst do ponownego kontaktu z drzeworytami Pawlikowskich, a przede wszystkim z Anetą - niecny i przebiegły!
W wielkiej zadyszce twórczej rzezałyśmy swe linolea, które miały udawać klocki lipowe stosowane onegdaj. Co chwilę jakaś skulona nad dziełem niewolnica - kursantka łapała oddech, po czym w wielkim pośpiechu przybierała pozę gargulca.
Przygoda zaliczona, a nawet więcej - w niedosycie twórczym odwiedziłyśmy Arka w Żywej Pracowni, robiąc wejście smoków (w końcu - Kraków, więc może mało oryginalnie).
Bardzo było warto! Przestrzeń to żywa faktycznie, przestrzenią i czasem nieograniczona, lecz spójna i klarowna.
Wiał Halny, pachnący i ciepły. Wiały zapachy jesieni, nietypowo obecne; kebaby, piekarnie, pachniały ogródkowe kwiaty jesienne, bez Halnego bezwonne i smogowe.
Czas jednak naglił, więc nie mogłam zaplanować nic więcej, jednak mogłam spacerem przemierzyć Kazimierz i pozaglądać w życia podwórkowe. Budynek Kantora wymacałam w zachwycie. Po prawej stronie Wisły i tramwaju serwowano zachód słońca, w lewych oknach srebrny księżyc ogromny.
Autobus gładko jak statek wysunął z dolnej płyty dworca i wbił się na autostradę. Tak miękki, klimatyzowany i panoramiczny jak pojazd kosmiczny. Pasażerowie cisi, po półgodzinie nie wytrzymali i rozdzwonili się do krewnych. Tak oto nucąc cichutko gujarati mantrę stałam się skarbnicą sekretów księdza jadącego na kolonoskopię, a dzwoniącego do zakonnic, pani wracającej do domu po chemii piersi i dziewczyny szantażującej swojego chłopaka przez telefon, że jeśli ją kocha to ugotuje obiad na jej przyjazd. W końcu wytargowała same ziemniaki, więc miłość chyba dogasała, wraz z ulatującą parą. Pan z przodu umawiał się ze znajomymi na wieczorki autorskie, skoro już przybył do Rzeczpospolitej podpisać swoje książki.
Ciekawe, co dowiedzieli się o mnie? Że coś ryłam, odbijałam, żeby rodzina wpuściła koty przez okno?
Że mnie o dziwo plecy nie bolą?
Wielką mą radością są nowe książki, w tym jedna nowość tyniecka, Main w antologii wybranej. To taki deser, że aż żal czytać, narazie przyglądam się okladce, żeby wystarczyło na dłużej.
Kto żyw w Krakowie niech na warsztaty w Żywej się umawia, zrobi o niebo więcej i mądrzej niż my w MEK-u
czwartek, 28 sierpnia 2014
dziecko przedmieść
http://theashleyclements.tumblr.com/post/76757550787/keightmaclean-the-birth-of-suburbia-by
Upały mają podobno wrócić, choc narazie nasz termometr-optymista wskazuje 25 stopni przy realnych 17.
Nostalgicznie się zrobiło.
Moja pani promotor napisała piekną książkę o widokach miast i przedmieść w malarstwie. Krajobraz zmiania się jednak błyskawicznie.
Po dziesięciu latach mieszkania na rubieżach małego miasteczka w sposób naturalny odczytuję sygnały przyrody. Gdzie by mi w bloku przyszło do głowy, że pająki urządzają maratony biegowe na kilka dni przed przymrozkiem? Albo - jeżyny zrywa się wtedy, kiedy juz bardzo lekko trzymają się szypułki, wtedy są samą słodyczą. A cukiń nie trzyma sie do zgigancenia, bo wtedy są żylaste i mają twarde pestki. W mieście inaczej rozmawia się z sąsiadem, przede wszystkim głosem cichym, intelektualnym. Na przedmieściach się krzyczy, krzyczy na 30 i na 300 metrów do sąsiadki, czy ma zarazę w pomidorach i ziemniakach a czym je pryskała.
W każdym miesiącu trawa pachnie inaczej i inaczej nagrzewa się ziemia.
Upały mają podobno wrócić, choc narazie nasz termometr-optymista wskazuje 25 stopni przy realnych 17.
Nostalgicznie się zrobiło.
Moja pani promotor napisała piekną książkę o widokach miast i przedmieść w malarstwie. Krajobraz zmiania się jednak błyskawicznie.
Po dziesięciu latach mieszkania na rubieżach małego miasteczka w sposób naturalny odczytuję sygnały przyrody. Gdzie by mi w bloku przyszło do głowy, że pająki urządzają maratony biegowe na kilka dni przed przymrozkiem? Albo - jeżyny zrywa się wtedy, kiedy juz bardzo lekko trzymają się szypułki, wtedy są samą słodyczą. A cukiń nie trzyma sie do zgigancenia, bo wtedy są żylaste i mają twarde pestki. W mieście inaczej rozmawia się z sąsiadem, przede wszystkim głosem cichym, intelektualnym. Na przedmieściach się krzyczy, krzyczy na 30 i na 300 metrów do sąsiadki, czy ma zarazę w pomidorach i ziemniakach a czym je pryskała.
W każdym miesiącu trawa pachnie inaczej i inaczej nagrzewa się ziemia.
środa, 20 sierpnia 2014
ring the bell of divinity
Nastał mi rok straty ważnych istot.
Po smutkach rodzinnych nadszedł dzień dzisiejszy, snem proroczym poprzedzony. Obudziałam się z myślą, że zmarł B.K.S. Iyengar.
Nie lubię tego uczucia i tego snu, który zawsze ma rację.
Pięknie napisał anonimowy komentator, że guruji (nauczyciel) "opuścił swoje doczesne ciało", a kolejne wpisy pamiątkowe w okienkach stron ogłosiły, że "odszedłem, abyś Ty mógł wyruszyć".
Myślę, że rozpocznie się teraz tydzień intensywnych wspomnień i "numerów specjalnych" magazynów jogi, poświęconych Mistrzowi. Kto z Państwa nie zna, polecam 20-minutowy trailer filmu o nim, który nie został jeszcze ukończony.
Kwinterencja mądrości ciała i ducha, książki, kasety i miesiące wzajemnej nauki nauczyciela i uczniów; pokora, inteligencja, współczucie i uwaga, humor, surowość wglądu i brak kompromisu dla lenistwa i strachu.
Milion cytatów, a ja ciagle pamiętam słowa z Sadhaki.
https://www.fundraise.com/shantigar-foundation-inc/sadhaka-the-yoga-of-bks-iyengar-documentary
"Asany (pozycje fizyczne jogi) są moją modlitwą. Każda komórka ciała ma wygrywać melodię boskości". "Największą przygodą człowieka na ziemi jest jego powrót do Stwórcy.Potrzebuje do tego pełnej kontroli i koordynacji ciała, umysłu, zmysłów i ducha. I to daje joga".
B.K.S. Iyengar jest jednym z ważniejszych nauczycieli hatha jogi dla ludzi zachodu. W wywiadach i książkach opowiada, jak dopasowywał tryb ćwiczeń do zabieganych i niecierpliwych pacjentów. Jego pracę podjął i rozwinął jeden z uczniów, Joseph Pereira, uczeń w stopniu seniora, który jest założycielem fundacji KRIPA w Indiach kripafoundation.blogspot.com [ obecny w filmie Sadhaka]. (Ten katolicki ksiądz gościł w tym roku w Polsce podczas warsztatów jogi we Wrocławiu i Katowicach, jak również w Rzeszowie. Prowadzi prelekcje dla WCCM i grup AA.)
J.Pereira zajmuje się leczeniem uzależnień i przywracaniem zdrowia pacjentom Fundacji w całych Indiach własnie dzięki opracowanym przez B.K.S. Iyengara metodom. Rozwija się cały czas w związku z różnorodnymi potrzebami pacjentów, jak wspominał ostatnio w rozmowie. Przełomowym podejściem w tej terapii okazały się specyficzne cykle asan i pranajamy (ćwiczeń oddechowych) oraz medytacji, a w trakcie zajęć fizycznych ksiądz Pereira używa specjalnych sprzętów, zbudowanych do konkretnych ćwiczeń; pasów, wałków, podpórek i listewek. Daje to niezwykłą szansę, aby słaby i chory organizm krok po kroku doświadczał dobroczynnego działania ćwiczeń. W miarę dokonywania postępów stosuje się mniej tych "pomocy" (choć same w sobie też są bardzo cenne, nawet dla zaawansowanych uczniów).
Na fanpejdżu strony "Iyengar Yoga Center of Boulder" zamieszczono własnie informację od córki. W symbolicznym testamencie Guruji przekazuje swoje techniki i wiedzę wnuczce, aby prowadziła dalej jego dzieło [Wnuczkę można zobaczyć w pierwszych sekwencjach filmu Sadhaka].
Geeta : "Only his body has ended. One person's efforts from inside out, changed the acceptance of yoga throughout the world. Nothing was hidden, from the time he began to practice, to his illness and death. Even last night he was telling Abhijata, "I have shown you all these things, now realize them for yourself." What he has given cannot be encompassed by words. If a disciple is more developed, then that person will understand. What can be said in words, is that he was precious to us."
---- Dr. Geeta Iyengar (his daughter), (Abhijita Shridar Iyengar is his granddaughter)
Jeden dodatkowy topos zwrócił moją uwagę; motyw słabego ogniwa. Iyengar był w dzieciństwie tak chorowity, że nie rokowano mu wielu lat życia. Do klasy jogi trafił "przypadkiem" z innym kolegą i wtrwale ćwiczył nawet wtedy, kiedy kolegi zabrakło. Stał się nauczycielem.
Joe Pereira stosuje to samo narzędzie pracy - jogę - do leczenia najsłabszych, wykluczonych społecznie.
Córka Iyengara - Gita, jak również słynna wnuczka - są nauczycielkami jogi w kraju, gdzie szczególnie trzeba walczyć się o godność i życie kobiet. Moja wiedza jest niewielka, ale może Czytelnik zna inne nauczycielki czy mistrzynie jogi (w linii hinduskiej, nie zachodnioeuropejskiej czy amerykańskiej)?
Byc może joga ocali jeszcze niejedno życie. Jednostkowe, społeczne, kulturowe.
http://igg.me/at/sadhakafilm/x
moja relacja z warsztatów na portalu joga-joga http://www.joga-joga.pl/pl121/teksty1650/metanoia_jogi_kilka_refleksji_na_marginesie_warszt
(niestety, nie działają mi linki w blogu)
poniedziałek, 11 sierpnia 2014
połowicznie sierpniowe śniadanie
Upał jest już jakby jesienny, drzewa mają naszyjniki z owoców, koty panierują się w piachu i wyją do księżyca. Ten jest tak wielki, że płaszczy się na zroszonych nocnych szybach. Jutro będą znów lecieć Perseidy, czy nie trafią w księżyc?
Jak nigdy potrzebuję schować je do kieszeni na później.
Poczekaj, jesień będzie dobra i piękna.
niedziela, 10 sierpnia 2014
(nie)słuszność skończoności
Zupełnie odzwyczaiłam się od pisania bloga.Proszę mi wybaczyć, Panie i Panowie. Jawi mi się jako twór dziwaczny i niezbyt potrzebny choć przysięgłabym, że kiedyś prawdopodobnie służył celom szczytnym i użytecznym.
Powróciwszy z urlopu w górach sączę wspomnienia przez półprzymknięte uszy duszy. Dopiero od niedawna po zamknięciu powiek NIE WIDZĘ ćwiczących obok mnie ludzi i błyskąjących mieczy. Gdy upadnie łyżeczka, nie schylam się po nią w balansującym wygibasie, a poprostu kucam. Obóz Tai Chi był piękny i zróżnicowany. Lepiłam go i urabiałam, a konstelacje zdarzeń układały się same.
czwartek, 26 czerwca 2014
niedziela, 6 października 2013
sezon na kocie dynie
Niespodziewanie jednej nocy przyszła jesień i opadła cała ściana winogron. Jeszcze wieczorem było zielono, rano z szelestem opadło żółto-czerwone. Koty nosami trącały szybę. Dyniom przemroziło pępowiny i wielkie pomarańczowe piłki plażowe leżą teraz bez łodyg.
Zapętlony czas barwi się na kawowo.
Kończę pisać ostatnie strony artykułu o żywiole ziemi i ciężko spinam pośladki, żeby był na temat, bo ponosi mnie w każdą inną stronę, tylko nie historii sztuki. Panie kustoszki etnografki chichoczą, co mi z tego wyjdzie.
W zasadzie piszę tego posta, żeby polecić nietypowo udany numer Charakterów. Co jakiś czas wydają zeszyt z jakimś tematem, tym razem kolejny o medytacji, z lekką książeczką o zen (Nr 4/2013 Style i Charaktery). Nie da się streścić wszystkiego, więc poza kilkoma interesującymi artykułami uwagę moją przykuł jeden: Matka medytująca, autorstwa Anne Cushman. Trochę mnie mierzi wielość amerykańskich ozdobniczków, ale co tam. Sama prawda, pani. Sama. Polecam!
Książeczka o zen została pożarta przeze mnie z kopytami, albowiem wreszcie zrozumiałam przypowieść o wołu, po drugie - obejrzałam dzięki niej jakby od drugiej strony dawno wydaną książkę Miłosza "Wypisy z ksiąg użytecznych", bowiem ci sami cytowani poeci, np D.Levertov są teraz czytani jakby w lustrze. Autor książeczki, Kennedy przywołuje korespondencję Miłosza z .... niespodzianka ;) Malutka uczta smaków w pigułce, polecam!
Ah, jesień! Dynia jest już zupą z kolendrą.
Obrodziły nam też koty! Bardzo proszę! Kto chętny? Trzy malce pręgowate! Matka pół-rasowa, czarna jak diabelska noc, o półdługiej sierści, podgryza miłośnie głaszczących. Też bym gryzła, gdyby ktoś po operacji założył mi różową sukienkę i zawiązał na plecach na pięć kokard. Co za czasy, żeby żeby byle konował zawiązywał kotu sukienkę!
Kotkę może zatrzymamy, ale bardzo Was proszę, bierzcie kocięta!
Czekają prezenty ;)
To tyle z ogłoszeń parafialnych na dziś.
Zdjęcie z głową Victora, dzięki Jego uprzejmości.
poniedziałek, 29 lipca 2013
leczo lipcowe
Po kilkudniowych 36-cio stopniowych upałach nadszedł porywisty wietrzyk. Koty studzą się pod pachami wywracając na plecy pod stołem w ogrodzie, pańskie i bezpańskie. Karma nie budzi już zainteresowania. Znajome pomruki dopominawcze o czochraniu wskazują na zwiększoną dozę szczęścia bytowego.
A może to dostatek gryzoni po wczorajszym kombajnie i pszenicy?
Wszystko osiąga apogeum, najwyższy punkt w roku. Bycie w zenicie.
Spaliśmy wczoraj na balkonie, pod rozgwieżdżonym sufitem Drogi Mlecznej. Leciały samoloty, satelity, meteoryty spalały się jak pochodnie. Co chwilę zaglądał do nas nietoperz lotem całkowicie bezgłośnym. Kombajny osiadły dopiero po północy.
Czuję się napełniona opowieścią armeńską, choć nic jeszcze nie usłyszałam. Moja duchowa Siostra z Drugą Siostrą śląską wybyły w Azję przez Imperium Osmańskie w te i nazad, dwuśladem.
Jaszczurki na rozgrzanych drogach zajmują me myśli.
Jeśli znajdę jakieś zdjęcie ilustrujące, to zamieszczę. Tymczasem idę wyłowić muchę z zupy.
A może to dostatek gryzoni po wczorajszym kombajnie i pszenicy?
Wszystko osiąga apogeum, najwyższy punkt w roku. Bycie w zenicie.
Spaliśmy wczoraj na balkonie, pod rozgwieżdżonym sufitem Drogi Mlecznej. Leciały samoloty, satelity, meteoryty spalały się jak pochodnie. Co chwilę zaglądał do nas nietoperz lotem całkowicie bezgłośnym. Kombajny osiadły dopiero po północy.
Czuję się napełniona opowieścią armeńską, choć nic jeszcze nie usłyszałam. Moja duchowa Siostra z Drugą Siostrą śląską wybyły w Azję przez Imperium Osmańskie w te i nazad, dwuśladem.
Jaszczurki na rozgrzanych drogach zajmują me myśli.
Jeśli znajdę jakieś zdjęcie ilustrujące, to zamieszczę. Tymczasem idę wyłowić muchę z zupy.
piątek, 12 lipca 2013
środa, 10 lipca 2013
Poddywannik pospolity
Zamieszkuje sofy suche i ciepłe. Preferuje siedliska wełniane, o dużym zacienieniu. Często można go spotkać śpiącego z łapą na oczach, jeśli jest za jasno na drzemkę.
wtorek, 2 lipca 2013
Łomżing na rzece San. Wielka moc.
Czasem słońce, czasem deszcz, jak w indyjskim klasyku. Jednak bez komarów, skwaru i nadmiaru. Cisza rzeki - nieoceniona. Chcę więcej.
Pięć ostatnich zdjęć - basiowotomkowych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)